Diagnoza
Dzwonię do szpitala po tygodniu i tak dzień po dniu, aż 13 stycznia informacja, że wynik już jest. Jednak mój szanowny doktor wziął urlop akurat tego dnia i nie będzie go przez 2 tygodnie. Co robić? Co mogę zrobić? Pani w telefonie nie wie, jakaś młoda osóbka. Rozmawiałem z inną panią i nikt mi niczego nie doradził. No to czekamy. Ok, wizyta, lekarz spojrzał na mnie odczytując wyniki i powiedział tylko, że muszę najpóźniej pojutrze udać się do innego szpitala na oddział hematologii, tam się mną zajmą. Poczułem mobilizację i odparłem, że zaraz tam pojadę. Dostałem wydruk, wyszedłem z gabinetu. Na schodach spojrzałem na wynik. Agresywny chłoniak z limfocytów T. Ręce mi zadrżały. Stałem tak chwilę zastanawiając się co to oznacza. Zmobilizowałem się konkretnie, po prostu ruszyłem do szpitala, który był kawałek stąd. Przeszedłem 300 metrów i postanowiłem powiadomić swoją dziewczynę. Ona w szoku nie wiedziała co powiedzieć. Następnie ojciec… Przyjechał po mnie do szpitala razem z mamą, urwali się z pracy. Po drodze spotkałem swojego kumpla, któremu powiedziałem w oczy, że właśnie zdiagnozowano u mnie raka. Aha, byłbym zapomniał, po drodze szukałem w internecie co to jest, ten chłoniak. No i było – nowotwór. W ogóle do mnie nie doszło. Miałem zadanie do wykonania, dostać się na hematologię. Kumpel postanowił pojechać ze mną i towarzyszyć mi, aż do przyjazdu rodziców. Poczęstował mnie gofrem, bo nie zjadłem śniadania. Na oddziale dowiaduje się, że z tym skierowaniem nie przyjmą mnie tu. No i zaczyna się chaos. Pielęgniarka szuka rozwiązania. Czekamy. Przyjeżdżają rodzice, z lekkim przerażeniem w oczach. Przytulają mnie, ja się do nich uśmiecham, jak gdyby nigdy nic. Rodzice zaczynają śledztwo. Telefon do doktora, co mamy robić. Idziemy do ordynatora, który mówi nam, że tej choroby tu nie leczą, a poza tym musimy się udać do Warszawy w celu dokończenia diagnozy. Rodzice przerażeni, a ja nie rozumiem o co chodzi. Wracamy do Centrum Onkologii, gdzie szukamy innego lekarza. Czekając w kolejce ja żartuję sobie i nie tracę humoru. Natomiast rodzice zastygli i myślą co tu robić. Telefony po znajomych, pomóżcie. Moja szefowa, a zarazem przyjaciółka ma kontakt do lekarza onkologa. Będziemy się kontaktować. Pani doktor mówi nam, że to jest bardzo agresywna choroba wymagająca natychmiastowego leczenia i najlepiej jechać do Warszawy. Dostajemy skierowanie do Instytutu w Warszawie, a pani obiecuje nam załatwić tomografię i badanie pet. Łzy spływające po policzkach u rodziców zostaną mi w pamięci do końca życia. Wracamy do domu. Telefon od kumpla z torbielą na szyi, że u niego wszystko w porządku, a u mnie jednak najgorszy scenariusz. W domu non stop telefony po ośrodkach w Warszawie. Najbliższa wizyta za ponad 2 tygodnie. Jest telefon, że po znajomości możemy jechać za parę dni. Rodzice cały wieczór spędzają dzwoniąc, dowiadując się co robić. Cała rodzina już wie, jest przerażona. A ja nadal w szoku. W ogóle nie zdaję sobie sprawy co mnie czeka. Idę spokojnie spać, czego nie da się powiedzieć o rodzicach.
Dodaj komentarz